Podróż do ostatniej, amerykańskiej fabryki ołówków
Christopher Payne jest fotografem, specjalizującym się w architekturze i amerykańskim przemyśle. Jego ostatnie prace dla magazynu New York Times przedstawiały fabrykę Tesli. Tym razem Payne uwiecznił kolorowy świat rzemiosła w ostatniej, amerykańskiej fabryce ołówków, co czym na łamach magazynu opisał Sam Anderson.
Ołówek to taka mała różdżka: kawałek drewna zaznaczający każdy najmniejszy ruch ręki na powierzchni, której dotyka. Jako narzędzie jest zadziwiająco czułe. Linie, tworzone dzięki niemu mogą być grube lub cienkie, jak krzyk lub szept, beton lub źdźbło trawy, wszystko w zależności od zmian siły nacisku tak subtelnych, że niemal niezauważalnych w jakimkolwiek innym kontekście. Jednocześnie ołówek jest na tyle wyrafinowanym narzędziem, że w rękach dorosłego człowieka śledzi każdy najlżejszy nawet stopień nacisku, a na tyle prosty w użyciu, aby mogli z niego korzystać najmłodsi.
Ta radykalna prostota jest zaskakująco skomplikowana do wyprodukowania. Od 1889 r. firma General Pencil Company przetwarza ogromne ilości surowych materiałów (wosk, farba, deski cedrowe, grafit) w produkty, które można znaleźć w każdym sklepie z artykułami papierniczymi lub biurowymi: ołówki akwarelowe, ołówki do redagowania, kawałki węgla drzewnego, kredki pastelowe. Podczas gdy inne fabryki przeniosły się za granicę w poszukiwaniu lepszych dochodów, General Pencil nadal wytwarza dziesiątki tysięcy narzędzi do pisania w samym środku Jersey City.
W trakcie kilku ubiegłych lat fotograf Christopher Payne odwiedził fabrykę wiele razy, dokumentując każdy etap procesu produkcyjnego. Jego fotografie ukazują wiele różnych światów ukrytych we wnętrzu ceglanego budynku. Piwnica, w której pracownicy przetwarzają węgiel to wszechświat absolutnej szarości: szare koszule, szare ręce, szare maszyny połykające szare składniki. Zaskakująca ilość pracy jest wykonywana ręcznie; pracownicy często potrzebują kilku dni, żeby porządnie wyczyścić swoje dłonie. Rdzenie ołówków wydobywają się z maszyn niczym świeży makaron, gładki i wilgotny, gotowy do pocięcia na różne długości i wysuszenia przed umieszczeniem w drewnianych powłokach.
Inne części fabryki zalewa erupcja koloru. Czerwone ołówki czekają w równych rządkach na paletach, przed kąpielą w jasnoniebieskiej farbie. Maria, jedna z pracownic, porównuje kolor jej koszuli i lakieru na paznokciach do odcienia pastelowych rdzeni wytwarzanych każdego tygodnia. Jeden z flagowych produktów firmy – białe pastele, są wytwarzane w specjalnej, dedykowanej maszynie, odseparowanej od innych kolorów. Przy maszynie do końcówek wirują różowe gumki, nadzorowane cierpliwie przez kobietę noszącą hinduski, czerwony znak na czole – bindi.
Payne ukazuje przypadkowe piękno funkcjonujących maszyn: dziwną architekturę łańcuchów, pasów transmisyjnych, pojemników z klejem, metalowych dysków i zębatek pokrytych wieloma warstwami smaru. Uwiecznia nieoczywisty widok tak prostego narzędzia, jakim jest ołówek, rozmontowanego na jeszcze prostsze elementy. Pokazuje też niezwykle estetyczną magię skali. Góry ołówkowych rdzeni czekają, ułożone w stos leżący przy betonowej ścianie, niczym arsenał szarego spaghetti. Setki ołówków leżą ułożone w wieżach wyglądających jak plastry miodu. Opiłki drewna fruwają w powietrzu, gdy świeżo wytworzone ołówki suną po maszynie ostrzącej, jaką jest koło szybko wirującego papieru ściernego.
W epoce nieskończenie wielkich ekranów skromny ołówek jest rewolucyjnie bezpośredni: robi dokładnie to, do czego służy, wprost przed oczami. Unika cyfrowego postępu. To czysta prostota, absolutna obecność. Ołówek ratuje przed popadnięciem w niebyt. Pomyśleć tylko ile z najlepszych ruchów człowieka znikłoby nieuwiecznionych – ile mrugnięć oka, drgań stopy czy ukradkowych spojrzeń umknęłoby w nicość. A jednak trzymając ołówek, najcichsze, najmniejsze tańce ręki są dokładnie prześledzone, od zawijasów i pętli do ostatniej kropki zapisanego zdania.
Fotografie takie jak te, mają podobny efekt. Zachowują tajemne pochodzenie obiektów uznawanych za pewnik. Ukazują dumę i przywiązanie ludzi wytwarzających te narzędzia, jak również proces tworzenia, który sam już zanika, wypierany przez automatyzację. Tak jak ołówek, te zdjęcia śledzą ruchy, które kiedyś mogą przestać istnieć.