Legendy prosto z Polskich gór – część 2
W naszym Kraju, nie brakuje gór. W związku z tym, nie brakuje także legend z nimi związanych. Oto kolejna część.
Legenda o góralu, Królu Węży i wężowej wdzięczności
Podhalanie od zawsze kochali muzykę. Tak też było z pastuszkiem Jankiem, który uwielbiał grać na skrzypcach. Od najmłodszych lat chłopiec nie rozstawał się ze swoim instrumentem. Na początku grał dla sąsiadów, później zaczął zabierać skrzypce na hale i grał, pasąc owce. A gdy nadchodziła zima, grał w karczmach, aż w końcu zaczęto zapraszać go na wesela.
Pewnego letniego poranka chłopiec wracał z wesela, na którym grał całą noc. Zmęczony przysiadł pod jednym z drzew i rozejrzał się dookoła. Wokół rozpościerał się majestatyczny widok Tatr, oświetlonych promieniami słońca. Zachwycony Janek wziął do rąk swoje skrzypce i zaczął grać. Rześki wietrzyk delikatnie owiewał mu twarz, a muzyka płynęła wprost z serca chłopca. Była w niej wielka miłość do gór, cichutkie pobrzękiwanie dzwoneczków owiec i spokojny szum wiatru w koronach drzew.
Nagle dostrzegł jakiś nieznaczny ruch i tuż przed sobą dojrzał niezwykłą postać. Był to wielki wąż, zwinięty w kłębek tuż przy drzewie i długą szyją wyciągniętą na wysokość twarzy Janka. Na głowie węża lśniła złota korona, a przenikliwe oczy wpatrywały się w chłopca.
– Kim jesteś? – wykrzyknął przerażony skrzypek.
– Jestem Królem Węży – powiedział wąż. – Graj dalej, chłopcze. Już wiem, dlaczego wszyscy tak kochają twoją muzykę.
Janek patrzył w złociste, gadzie oczy i znów uniósł skrzypce. Ze strun popłynęły najczystsze dźwięki i po chwili po całych górach znów niosła się muzyka. Młodzieniec wrócił do domu dopiero pod wieczór, zachwycony nową znajomością. Od tamtej pory często wymykał się w góry i przy wielkim drzewie grał dla Króla Węży. Muzykę słychać było we wszystkich okolicznych wioskach, ale nikt nie wiedział, skąd ona dobiega.
Z biegiem lat Janek stał się słynnym skrzypkiem i grał już nie tylko na góralskich weselach, ale także na dworach i w pałacach. Jednak gdy tylko mógł, szedł w góry, by grać dla swojego wężowego przyjaciela. Sława skrzypka dotarła aż na dwór cesarski do Wiednia. Gdy cesarz dowiedział się o góralu, który swoimi umiejętnościami przewyższał nadwornych muzyków, koniecznie chciał do posłuchać. Wysłał delegację wraz z oddziałem wojska, aby sprowadzili Janka na wiedeński dwór.
Kiedy we wsi pojawili się żołnierze, mieszkańcy nie chcieli ich dopuścić do Janka. To dało skrzypkowi czas, by wymknąć się pod wężowe drzewo. Tym razem muzyka, która popłynęła ze skrzypiec, była przepełniona smutkiem. Król Węży od razu wiedział, że stało się coś niedobrego.
– Co cię trapi, Janku? – zapytał wypełzając ze swej kryjówki.
– Cesarz przysłał po mnie swoich ludzi. To wielki zaszczyt, ale nie chcę wyjeżdżać. Ogromne miasto, pałac, ten cały przepych, to nie dla mnie. Ja kocham wolność, jaką dają mi góry – odparł smutno Janek.
– Nie martw się, przyjacielu – powiedział wąż. – Oderwij jeden ze złotych listków na mojej koronie. Jeśli będziesz miał go przy sobie, nikt nie będzie cię widział.
Janek odłamał listek i schował go do kieszonki koszuli. Podziękował Królowi Węży i ruszył do wioski. Usiadł przed domem i zaczął grać. Wszyscy słyszeli cudowną muzykę, ale nikt nie wiedział, skąd płynie. Cesarscy żołnierze odeszli, ale Janek już nigdy nikomu się nie pokazał.
W Tatrach do dziś można usłyszeć przepiękne dźwięki skrzypiec, niosące się po halach i wśród górskich szczytów. Nikt nigdy nie zobaczył niezwykłego muzykanta, ale jego muzykę kochają wszyscy, którzy choć raz ją usłyszeli.
Legenda o Powstaniu Karpat
Dawno dawno temu najbliższym sąsiadem krakowskiej ziemi było tajemnicze Królestwo Olbrzymów.
Władali nim olbrzymi. Było ich siedemdziesięciu siedmiu. Przewodził im największy z nich, którego nazywano ich królem. Każdy olbrzym miał magiczną moc – z ziemi wypiętrzały się wielkie skały, gdy mówili „tak” i tworzyły się przepaście, gdy mówili „nie”.
W Królestwie Olbrzymów niczego nie brakowało przez co, żyli w dostatku. Ale pewnego dnia, gdy wszyscy olbrzymi zebrali się na naradzie, jeden z nich powiedział:
– Powinniśmy powiększyć nasze królestwo. Zajmijmy ziemię krakowską!
– Co wy na to, bracia? – zapytał król.
– Tak! – huknęło na raz siedemdziesięciu siedmiu olbrzymów.
W tym samym momencie z ziemi wystrzeliło w górę siedemdziesiąt siedem skał, tak wysokich, że ich szczyty ukryły się w chmurach. Ale na olbrzymów natychmiast spadła kara za to, że chcieli zagarnąć obcy kraj. W mgnieniu oka stracili magiczną moc, zaczęli się kurczyć i w końcu zamienili się w ohydne węże. Ich królestwo miało być tak rozległe, jak daleko mógł sięgnąć wężowy wzrok.
Niebawem całe dawne Królestwo Olbrzymów porosło lasem, który jest tam po dziś dzień. A nad drzewami górują wspaniałe szczyty. Po latach ludzie nazwali je Karpatami, choć niewielu z nich już pamięta w jaki sposób powstały.
Legenda o śpiących rycerzach w Tatrach
Wielki i Długi Giewont z Przełęczy pod Kopą Kondracką. Autor: Krzysztof Dudzik. Źródło: Wikipedia.org
Wiele lat temu, u podnóża Tatr była sobie mała, góralska wioska. Mieszkał w niej młody pastuszek Jaśko, który bardzo kochał góry i często po nich wędrował. Znał niemal każdą ścieżkę, był na każdym szczycie i widział najpiękniejsze widoki, jaki tylko mógł sobie wyobrazić.
Pewnego dnia do jego rodzinnego domu zawitał sąsiad. Staruszek usiadł przy kominku, zapalił fajkę i zaczął snuć swoje opowieści.
– Gdy byłem młody, ludzie często opowiadali, że w jaskini pod samiutkim Giewontem jest ukryty skarb.
– Przecież pod Giewontem nie ma żadnej jaskini. Nie raz tam byłem, ale nigdy żadnej nie widziałem – wtrącił Jaśko.
– Chłopcze, Giewont jest wielki. Potrzeba mnóstwo czasu żeby go obejść dookoła i zbadać, co się pod nim kryje – uśmiechnął się stary góral i zaczął inną opowieść.
Nazajutrz Jaśko postanowił wybrać się pod Giewont i sprawdzić, czy gdzieś jest tajemnicza jaskinia pełna skarbów. Szedł długo, aż całkiem się zmęczył i usiadł na kamieniu przy niewielkim potoku. Obmywał w wodzie twarz, gdy nagle usłyszał rżenie koni. Rozejrzał się dookoła zdumiony. Był wysoko w górach, więc skąd miały się wziąć tutaj konie? Jeszcze raz wsłuchał się w dziwny odgłos i po chwili zrozumiał, że rżenie dochodzi spad ziemi. Dokładnie przyjrzał się głazom i dostrzegł, że pod tym, na którym przed chwilą siedział jest niewielka szczelina. Z wielkim wysiłkiem odsunął kamień na bok i jego oczom ukazało się przejście. Zaintrygowany, bez wahania zsunął się na dół. W jaskini nie pachniało wilgocią. Jaśko wyraźnie czuł zapach dymu z ogniska. Szedł długim tunelem, usiłując dojrzeć coś w ciemnościach.
Nagle znalazł się w dużej grocie, na środku której płonęło ognisko. Zaś pod ścianami, w rzędach stały piękne konie. Siedział przy nich rycerz w lśniącej zbroi. Wydawało się, że pilnuje koni, ale gdy Jaśko się zbliżył, zobaczył, że rycerz śpi, z głową wspartą na mieczu. Chłopiec przestraszył się i chciał uciekać, ale wtedy kopnął niewielki kamień. Hałas obudził rycerza.
– Czy już nadszedł czas? – zapytał niemal szeptem.
Konie cicho zarżały, strzygąc uszami, jakby wtórowały rycerzowi. A Jaśko stał jak wryty.
– Czy nadszedł już czas? – powtórzył rycerz, tym razem nieco głośniej.
– Nie nadszedł, panie. Jeszcze nie.
– Dobrze. To bardzo dobrze – powiedział i wskazał chłopcu sąsiednią grotę. – Popatrz, chłopcze, tu śpimy, my – rycerze jego królewskiej mości. Gdy nadejdzie czas, wstaniemy, aby bronić polskich gór i polskiej ziemi. Ale teraz jeszcze nie budź moich braci. Gdy będzie trzeba, powstaną sami.
Jaśko zajrzał do sali, w których spali rycerze. Wszyscy stali wsparci o miecze, tak jakby w każdej chwili gotowi byli do walki.
– Nie, właściwy czas jeszcze nie nadszedł – powiedział, cofając się w stronę korytarza, którym przyszedł.
– Poczekaj chłopcze – rzekł nagle rycerz i podszedł do ogniska, wyciągając z niego grube polano. – Oświetl sobie tym drogę.
– Dziękuję, panie – Jaśko chwycił pochodnię i szybko ruszył w powrotną drogę.
Bardzo szybko znalazł się na zewnątrz. Po chłodzie, który panował na dole, wydawało mu się, że słońce niemiłosiernie piecze. Natychmiast pobiegł do domu, aby opowiedzieć wszystkim co widział. Kiedy górale usłyszeli opowieść, sami też zapragnęli zobaczyć rycerzy. Ale tym razem Jaśko nie odnalazł wejścia do jaskini. Nigdzie też nie było słychać rżenia koni.
– Jeszcze nie nadszedł właściwy czas – powiedział Jaśko góralom.
I wszyscy mu uwierzyli. Gdy wieczorem wrócili do wioski i zasiedli przy kominku, stary gazda zwrócił się do chłopca.
– Nie sądziłem, że uda ci się odnaleźć skarb, o którym ci opowiadałem. Czy wiesz co jest tym skarbem?
Jaśko pokręcił głową.
– To wolność, chłopcze – uśmiechnął się stary góral. – Ona jest największym skarbem. Nie tylko tutaj, w górach, ale na całym świecie. I to właśnie jej będą zawsze strzegli śpiący rycerze z Tatr.