Testy nuklearne w kosmosie
…czyli szalone lata 60., kiedy chcieliśmy wysadzić magnetosferę.
“To pierwszy wypadek, który poznałem, w którym ludzie postanowili wysadzić coś zaraz po tym, jak to odkryli”. To komentarz historyka nauki Jamesa Fleminga, który opisywał amerykańskie testy bomb wodorowych na wysokości 400 kilometrów.
James Van Allen w 1958 roku odkrył dwa utrzymywane przez magnetyzm ziemski pasy promieniowania. Dzień po konferencji ogłaszającej zjawisko, pracował już w wojskowym programie, którego celem było sprawdzenie, co się stanie, jeśli zaczniemy bombardować nazwane jego nazwiskiem obszary.
Amerykanie zastanawiali się, czy możliwe będzie wykorzystanie pasów Van Allena jako środka przenoszenia wybuchu w inne miejsca świata. Głupi pomysł, ale wszyscy spodziewali się, że to samo będą robić Sowieci, więc postanowiono spróbować.
Test bomby na wysokości 400 kilometrów otrzymał nazwę Starfish Prime i był częścią większej operacji – Dominic. Do testu Starfish Prime doszło w 1962 roku.
Obserwatorzy na Ziemi mieli szansę na niesamowity widok – wchodząc w kontakt z atmosferą, cząsteczki promieniowania pobudzały kolejne gazy ziemskiej atmosfery zmieniając kolory i rozświetlając niebo w nocy. Impuls elektromagnetyczny powstały na skutek wybuchu spowodował drobne problemy – włączał alarmy na oddalonych o 2500km Hawajach, zakłócił komunikację radiową.
Konsekwencje w kosmosie były trochę większe. Wybuch spowodował powstanie sztucznych pasów promieniowania, które utrzymały się nawet do pięciu lat po wybuchu. Nawet jedna trzecia wszystkich satelitów na niskiej orbicie ziemskiej odczuła negatywne skutki, a kilka z nich zostało zupełnie zniszczonych.
Rok po testach USA oraz ZSRR podpisały traktat, który zabronił dokonywania jakichkolwiek testów nuklearnych w atmosferze. Wszystkie kolejne musiały odbywać się pod Ziemią.